Nie pamiętał tak srogiej zimy.
Jeden kierowca, który wyprzedził go z zawrotną prędkością na
autostradzie, spowodował korek dwie godziny później, wpadając w poślizg i
roztrzaskując się o betonowy mur odgradzający drogę od lasu. Nikt poza nim nie odważył
się jechać w taką pogodę szybciej niż 60 kilometrów na godzinę.
Harry był jeszcze młodym kierowcą, ale nie zamierzał
skończyć na cmentarzu tylko dlatego, że niedawno kupił sobie Range Rovera i
mógł dojechać na miejsce w jakieś trzy godziny.
Jechał już prawie sześć, a wciąż czekał na niego spory
odcinek drogi do pokonania. Aż bał się pomyśleć, co działo się na lokalnych
drogach, którymi będzie musiał jechać, żeby dostać się do Arksey.
Jego telefon zawibrował, przytwierdzony do deski
rozdzielczej. Przeciągnął palcem po ekranie, odbierając połączenie od Nialla.
- Hej, Nialler – przywitał się. – Co jest?
- Sprawdzamy łączność. Długo jeszcze będziesz jechał?
- Jeszcze około dwie godziny. Nawigacja pokazuje półtorej,
ale wiesz jak to wygląda z lokalnymi drogami.
- Jedź ostrożnie, okej? Ta pogoda jest koszmarna.
- Wiem, śnieg nie przestaje padać od wczoraj. Miejmy
nadzieję, że nie zasypie nas w tamtej dziurze w cholerę.
Niall zaśmiał się.
- Zawsze byłem ciekawy, jak to jest.
- Jesteś głupi Niall! – Krzyknął Zayn z oddali. Harry
zaśmiał się.
- To nie ja omal utopiłem się w jeziorze godzinę temu –
odbił piłeczkę Niall. – Będziemy na ciebie czekać, Harry, okej? Jeszcze do
ciebie zadzwonimy.
- Jasne. Widzimy się za jakieś dwie godziny.
- Się wie.
Niall rozłączył się. Harry trochę przyspieszył widząc, że
droga znajduje się w lepszym stanie niż autostrada. Długo to nie trwało, ale
cieszył się z każdego jednego odcinka drogi, którym jechało się w miarę
bezpiecznie.
Żeby dojechać do Arksey, musiał przejechać przez jedno z
mniejszych miasteczek w tej okolicy, Doncaster. Była dopiero trzecia po
południu, a już powoli robiło się ciemno.
- Za pięćdziesiąt metrów skręć w prawo.
Skręcił. Tylna część samochodu przesunęła się po oblodzonym
asfalcie sprawiając, że serce Harry’ego niemal wyskoczyło z piersi. Nie stracił
panowania nad kierownicą, ale sam fakt, jak małą przyczepność miały koła w taką
pogodę, trochę go przerażał. Miał nadzieję, że Gemma, jego siostra, dojechała bez
problemu do ich rodzinnego domu z Londynu. Będzie musiał do niej zadzwonić jak
tylko dojedzie na miejsce.
Praktyczni wyjechał już z miasta, kiedy nawigacja znowu
kazała mu skręcić. Harry, wyrwany ze swoich myśli, zrobił to, kiedy nagle
zauważył, że skręcił nie w tę drogę, w którą powinien.
- Och, cholera… - jęknął. Nie było opcji, żeby zawrócić, nie
w momencie, kiedy po bokach tworzyły się wysokie zaspy śnieżne. Kto wie, czy
nie było tam jakichś dziur. Utknąłby w jakiejkolwiek w taką pogodę i już by się
stamtąd nie ruszył. Nawigacja uparła się, że ma zawrócić i jechać wyznaczoną
wcześniej przez nią trasą. Problem polegał na tym, że nie było gdzie zawrócić.
Jechał jakieś 10 minut, kompletnie sfrustrowany. Po obu
stronach rozpościerały się przykryte śniegiem pola i ani śladu jakiegoś miejsca,
w którym mógłby zawrócić. Mało tego, ślady innych samochodów nagle się urwały i
Harry był pierwszą osobą, której samochód wgniatał mokry śnieg w asfalt.
- Jeszcze tego mi brakowało – burknął do siebie. Wiedział,
że powinien zwolnić bardziej i uważać, czy droga czasem nie skręca w którąś
stronę, ale był coraz bardziej zły. Na śnieg, pogodę, fanów, przez których
musiał się ukrywać w święta, te miasteczko, swój cholerny samochód i całą
resztę. Nialla, za zaproponowanie spędzenia świąt w taki sposób i cały świat
dookoła.
Nagle coś niespodziewanie pojawiło się na drodze. Harry
nadepnął gwałtownie na hamulec, ale samochód się nie zatrzymał; wpadł w poślizg
i uderzył w coś bokiem.
Jęknął, kiedy jego głowa zderzyła się gwałtownie z boczną
szybą i poczuł, że obraz rozmazuje mu się przed oczami. Czuł się przez chwilę
jak na karuzeli. Dopiero po chwili dotarło do niego, że auto zsunęło się z
drogi, przekoziołkowało i zatrzymało na polu.
Jego głowa opadła bezwładnie na kierownicę. Chciał ją
unieść, ale był zbyt słaby.
Zamknął oczy, zdecydowany odpocząć chwilę, zanim spróbuje
się z niego wydostać.
***
- Tommo, ty dupku!
Louis zachichotał, formując w dłoniach kolejną śnieżkę.
- Tommo, jeśli rzucisz we mnie jeszcze choć jedną – mokry
śnieg rozprysnął się prosto na twarzy drugiego chłopaka – to cię uduszę!
Nie zastanawiając się długo, wyrwał przed siebie, próbując
złapać przyjaciela. Louis zaczął uciekać. Był bardzo szybki, być może
najszybszy z ich rocznika w Doncaster. Regularne treningi piłki nożnej na
studiach też robiły swoje.
- Ale z ciebie
słabeusz, Stan! – droczył się widząc, że przyjaciel nie może za nim nadążyć.
Louis uwielbiał takie momenty. Wieki już nie rzucał się
śnieżkami ze swoimi kumplami. Zabawy z młodszym rodzeństwem się nie liczyły.
- Lou! Lou, obiecałeś, że nas pociągniesz na sankach! –
Daisy spojrzała na niego swoimi wielkimi, niebieskimi oczami z miną, która
jasno sugerowała, że zaraz się rozpłacze, jeśli tego nie zrobi.
- Już, już.
Stan rzucił go śnieżką w plecy, ale nie przejął się tym zbytnio.
Pociągnął siostry na sankach, robiąc pierwsze ślady na, jak na razie, gładkiej
warstwie śniegu.
- Wiecie, że z powrotem musicie iść same? – spytał.
- Wiemy. Mama nam powiedziała – odparła Daisy, uśmiechając
się do niego szeroko. O tym, że jeszcze kilka sekund temu dosłownie groziła mu
płaczem już najwyraźniej nie pamiętała. Louisa wciąż zaskakiwało, jak mało
dzieci potrzebowały do szczęścia.
- Myślisz, że jedne sanki starczą, żeby pociągnąć na nich
dwie choinki? – spytał Stan powątpiewająco.
- Jasne, jakoś sobie poradzimy. Po prostu weźmiemy trochę
mniejsze niż zazwyczaj.
- Lou.
- No, nie wiem… - Stan dalej nie wyglądał na przekonanego.
Uśmiechnął się głupkowato. – Zawsze możesz ponieść swoją na plecach.
- Bujaj się. To są moje sanki.
- Lou!
- Tylko dlatego, że zepsułeś moje w…
- LOU.
- Co? – spytali obaj chłopcy, obracając się do bliźniaczek z
lekkim niezadowoleniem. Obie potrafiły być naprawdę upierdliwe, jeśli się o to
postarały.
- Lou, tam leży samochód. – Daisy wskazała palcem miejsce,
gdzie droga gwałtownie zakręcała w prawo.
Zatrzymali się, patrząc w dal. Louis miał lekką wadę wzroku,
ale bez problemu mógł zobaczyć przewrócony samochód na dalszym odcinku drogi.
Nie trudno go było zauważyć, biorąc pod uwagę fakt, że auto było czarne.
- Myślisz, że tam ktoś jest? – spytał Stan niepewnie.
- Chodźmy sprawdzić. – Lou ruszył bez wahania w stronę
samochodu. – Karetka nie dojedzie tutaj w taką pogodę.
- Lou, nie zostawiaj nas! – Bliźniaczki pobiegły za nimi
lekko przestraszone.
- Zostańcie przy sankach, dobrze? Sprawdzimy to i zaraz do
was wrócimy.
- Ale… - Pheobe wydęła usta.
- Bez dyskusji, Pheobe. Wracajcie do sanek.
Jeśli w samochodzie leżał trup, lepiej żeby dziewczynki go
nie zobaczyły. Złapały się za ręce i stały w śniegu po kolana, obserwując ich z
wyraźnym zaniepokojeniem.
Louis sam czuł, jak coś mu podchodzi do gardła. Nawet nie
chciał myśleć o tym, co może zastać w tym samochodzie.
- Tam ktoś leży! – wychrypiał, widząc ciemny kształt
przysypany już częściowo śniegiem.
Nie zastanawiając się długo, zaczął biec. Stan został w
tyle, nie nadążając za nim.
Bieganie w takiej ilości śniegu nie było proste. Gdy Louis
dotarł do ciemnego kształtu, był cały zasapany.
I miał rację. Wysoki, szczupły mężczyzna leżał w pozycji
embrionalnej, zapewne próbując zatrzymać jak najwięcej ciepła. Śnieg wokoło był
miejscami zaczerwieniony od krwi. Louis kucnął przy nim i położył mu dłoń na klatce
piersiowej, żeby sprawdzić, czy oddycha. W tym samym czasie dotarł do nich
Stan.
- Oddycha? - spytał jego
przyjaciel, wstrzymując oddech.
Louis skinął głową.
- Ale słabo. I jest lodowaty. Musimy zadzwonić po pomoc.
- Lou, karetka tutaj nie dojedzie! Tata mi mówił, że jakieś
drzewo znowu zwaliło się na drogę. Nie usuną go szybko w taką pogodę.
Louis nawet nie chciał o tym myśleć. Jego mama była
pielęgniarką, od małego go uczyła, jak zachowywać się w takich sytuacjach. Czy
jego wiedza była wystarczająca, aby pomóc temu mężczyźnie? Stan był spanikowany
i nie znał się na pierwszej pomocy, więc to on musiał przejąć dowodzenie, jeśli
chciał uratować tego człowieka.
- Stan, idź do bliźniaczek i przynieś sanki – powiedział
stanowczo. Ludzie w takich sytuacjach nie rozumieją próśb. Rozumieją rozkazy. -
Każ Daisy i Pheobe biec do domu najszybciej jak potrafią. Niech powiedzą mamie,
że znaleźliśmy rannego mężczyznę i potrzebujemy pomocy. Będzie wiedziała, co robić
dalej.
Stan skinął głową i pobiegł do bliźniaczek, a Louis do
samochodu.
Auto było pogniecione po bokach, a drzwi od strony pasażera
zablokowane. Drzwi kierowcy były szeroko otwarte, a ślady krwi na śniegu i resztkach
bocznej szyby prowadziły w miejsce, gdzie leżał mężczyzna. Louis odetchnął z
ulgą, kiedy udało mu się otworzyć bagażnik. Walizki posypały się na niego, ale
nie przejął się tym zbytnio. Otworzył jedną i zaczął wyrzucać z niej rzeczy, aż
wreszcie udało mu się znaleźć szalik, parę rękawiczek i ciepłą bluzę.
Sprawdził, czy na pierwszy rzut oka czuć jakieś złamania, ale wszystko wydawało
się w porządku. Założył rannemu rękawiczki i szalik, desperacko próbując mu
pomóc zatrzymać ciepło.
Stan był już dosłownie metry od nich, ciągnąc za sobą sanki.
Z jego pomocą Louis naciągnął na mężczyznę jeszcze bluzę, a potem ostrożnie go
podnieśli i położyli na sankach. Potem we dwóch przenieśli go na drogę i
najszybciej jak mogli zaczęli go wieść w kierunku domu. Louis co chwilę
sprawdzał, czy nieznajomy żyje. Był blady i bezwładny i nie wyglądał za dobrze.
Jego nogi, obute w skórzane i zapewne bardzo drogie buty, ciągnęły się po
asfalcie, ale Louis i Stan nie mogli nic na to poradzić. Facet był tak wysoki,
że ledwo w ogóle udało im się go jakoś ułożyć na tych sankach.
Nie rozmawiali ze sobą. Zarówno Louis jak i Stan byli
skoncentrowani na tym, aby przewieźć nieznajomego jak najszybciej do domu
Louisa, gdzie jego mama mogła go obejrzeć i zdiagnozować. W ostateczności będą
musieli jakoś go przewieźć do szpitala, innej opcji nie było.
Ojciec Stana wyszedł im na spotkanie, zapewne poinformowany
o całej sytuacji. Niestety nikt nie miał możliwości podjechania po nich ten
kawałek samochodem, więc musieli wieźć rannego aż do samego domu.
- Połóżcie go tutaj! – Jay, mama Louisa i bliźniaczek,
wskazała dywan w ich salonie. – Dziewczynki, idźcie na górę.
- Ale…
- To nie czas na dyskusję! – ucięła ostro, skupiając swoją
uwagę na rannym.
Louis przełknął ciężko ślinę, patrząc na nieznajomego.
Był młody. Teraz, kiedy jego mama zmyła z jego twarzy krew i
mógł mu się przyjrzeć, wyglądał naprawdę młodo. Miał długie włosy związane w
kucyk. I sine usta.
- Mamo?
Jay pokręciła głową.
- Może mieć wstrząs mózgu. Dowiemy się, gdy się obudzi. Lou,
Stan, przytrzymacie go w pozycji siedzącej. Ma wybity bark.
Louis miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje, zwłaszcza jak po
chwili w salonie pojawiła się Lottie, niosąc specjalną walizkę mamy, gdzie trzymała
wszystkie potrzebne rzeczy na takie wypadki.
Jay sprawnie nastawiła rannemu bark, wyrywając z jego ust
bolesny jęk. Mężczyzna otworzył na chwilę oczy, patrząc na nich nieprzytomnym
wzrokiem. Oddychał ciężko, świszcząco. Był zbyt zdezorientowany, żeby się bać,
że coś jest nie tak.
- Halo? Słyszy mnie pan? – Jay nachyliła się nad nim, żeby
patrzył wprost na nią i powiedziała do niego łagodnie. – Słyszy mnie pan?
Nieznajomy zamrugał, rozglądając się na boki. Jay zaświeciła
mu latarką w oczy.
- Jak się czujesz? – spytała ponownie, tym razem zwracając
się do niego per ty. Nie trudno było zauważyć, że poszkodowany był mniej więcej w wieku Louisa i Stana. – Czy
coś cię boli?
- Gziejesniallr? – wymamrotał, rozglądając się na boki.
- Czy coś cię boli? – spytała łagodnie Jay, głaszcząc go po
włosach spiętych w kucyk.
Cisza.
- Czemu nie reaguje? – spytał Stan.
- Ma wstrząśnienie mózgu, prawda? – Louis spojrzał na mamę
poważnie.
Jay skinęła głową, podwijając chłopakowi jeden rękaw swetra
i biorąc się za opatrywanie jego poranionego przedramienia. Niektóre rany były
bardzo głębokie i wymagały szycia. Louis z żalem pomyślał o tatuażach, które
zostały przez to zniekształcone i zniszczone.
- Najprawdopodobniej tak. Nic z tym nie zrobimy w takich
warunkach. Musimy się nim zaopiekować najlepiej jak potrafimy. Kiedy droga znów
będzie przejezdne, zabierzemy go do szpitala na badanie. – Uśmiechnęła się
słabo do Louisa. Rok wcześniej na pozbycie się drzewa, które spadło na drogę,
czekali dwa tygodnie. – Dobrze się spisaliście. Jestem z was dumna.
- O mój boże! – Lottie nagle zbliżyła się do nieznajomego,
cała podekscytowana. – To jest Harry!
Cała czwórka dorosłych wbiła w nią wzrok.
- Znasz go? – spytał Stan.
Lottie pokręciła głową, aż podskakując z emocji.
- Nie osobiście, ale… Mamo, to jest Harry. Harry Styles. Z One Direction.
- Skąd ta pewność? Wcześniej go jakoś nie rozpoznałaś! –
Louis zmarszczył brwi. Słyszał już o tym zespole nie raz. Jego siostry miały
fioła na jego punkcie. Nawet twierdziły, że skoro są akurat cztery to każda z
nich wyjdzie za innego członka tego zespołu i nikt nie będzie przez to
poszkodowany.
- Bo jest blady i pokaleczony. Te tatuaże poznam wszędzie. Na
brzuchu ma motyla, sami zobaczcie.
Stan wzruszył ramionami i podciągnął chłopakowi ubranie,
żeby to sprawdzić.
Lottie miała rację. Na brzuchu chłopaka, kilka centymetrów
nad pępkiem, znajdował się sporych rozmiarów motyl.
- O mój boże, o boże!
- Lottie, przestań! – skarciła ją Jay. – Zamiast się tak
ekscytować, idź zmienić pościel w pokoju Louisa. Ten chłopiec potrzebuje teraz
ciepła i spokoju.
- Co z jego rzeczami? – spytał Stan. – Ludzie chodzą teraz
na pieszo do miasta na zakupy, ktoś może to rozkraść. Rzeczy, które ten koleś
miał na sobie, wyglądają na drogie. Jeśli jest sławny, pewnie tak jest. Może
powinniśmy to tutaj przynieść?
- Masz rację. Ważniejsze jest jednak, żeby skontaktować się
z jego rodziną. Na pewno się o niego martwią, że od tylu godzin się nie
odezwał.
- Spróbujemy znaleźć jego telefon – wtrącił Louis.
Zanim poszli, przenieśli go jeszcze tylko na łóżku Louisa, a
potem ubrali się ciepło, wzięli latarki i wyszli.
Stan wyciągnął telefon, zdjął rękawiczkę i zaczął grzebać w
telefonie. Telefony dotykowe miały ten minus, że zimą na dworze były kompletnie
bezużyteczne, jeśli ktoś nie chciał odmrozić sobie palców. No, chyba że umiał
nawigować nosem jak Louis, to wtedy był uratowany.
- Co ty wyprawiasz? – spytał Louis. – Schowaj ten telefon.
Odmrozisz sobie palce przy takiej pogodzie.
- Harry Edward Styles – zaakcentował Stan, uśmiechając się
do siebie z zadowoleniem. – Urodziny 1 lutego 1994 roku w Redditch. Brytyjski
wokalista popowy występujący w boysbandzie One Direction. Zaistniał w 2010
dzięki udziale w brytyjskiej wersji programu X Factor. Stworzona na potrzeby
programu grupa po sukcesie medialnym podpisała kontrakt z wytwórnią Syco Music
jako zespół One Direction. Hmm… Ma starszą siostrę Gemmę. Byłby niezłą dupą dla
ciebie, ale sorry, kotku, spotykał się z Taylor Swift, więc raczej nie gra w
tej samej drużynie. Chociaż… ona też jest blondynką, więc…
- Nie jestem blondynem – rzucił Louis, wywracając oczami.
Stan jeszcze chwilę grzebał w telefonie, czytając jakiś powiązany ze Styles’em artykuł
w Internecie, zanim wreszcie schował telefon do kieszeni.
- Jesteś mentalnie.
- Docinka pięciolatka.
- Sam jesteś pięciolatkiem!
- O, to już poziom czterolatka.
- Wal się! – Stan popchnął go, śmiejąc się cicho.
Gdy doszli do samochodu, Lou klęknął ostrożnie przy drzwiach
kierowcy i zaświecił latarką do środka. Stan w tym czasie przeszedł na tył i
zaczął pakować rzeczy do walizki.
- Cholera, to jest Armani. O, a to Prada. I Gucci. Ja
pierdolę, chcę ten sweter. Tommo, myślisz, że… - Stan urwał, słysząc dzwoniący
w środku telefon.
Louis zobaczył, że telefon jest przyczepiony do deski
rozdzielczej. Sięgnął po niego i wyprostował się, odsuwając się od samochodu.
- Kto to? – spytał Stan.
- Uhm… - Louis zmarszczył brwi, widząc na ekranie zdjęcie
blondyna robiącego głupią minę. Odebrał połączenie i przyłożył telefon do ucha.
- Halo?
- Harry?! Ty sukinsynu, dlaczego nie odbierałeś tego
cholernego telefonu?! Masz pojęcie, jak się wszyscy o ciebie martwili?! Co to w
ogóle… - Louis odczekał chwilę, aż chłopak po drugiej stronie będzie musiał
nabrać powietrza w płuca. Trochę to trwało, musiał mu to przyznać.
- Nie jestem Harry – powiedział głośno i wyraźnie, żeby
dotarło.
- I czemu właś… - chłopak po drugiej stronie urwał. Milczał
przez chwile, niemalże dysząc w słuchawkę. – Nie? Więc kim, kurwa, jesteś?
- Jestem Louis. Louis Tomlinson.
- Czemu odebrałeś telefon Harry’ego? – spytał podejrzliwie.
Louis westchnął. Stan machnął ręką i wrócił do pakowania
rzeczy nieznajomego.
- Jeśli zamkniesz się choć na chwilę to ci wszystko wyjaśnię
– burknął. – Twój kolega miał wypadek, ALE – zaakcentował, niemal widząc
mentalnie, jak ten chłopak znowu mu przerywa – prawdopodobnie nic mu nie
będzie. Mówię prawdopodobnie, bo nie jesteśmy w stanie go chwilowo zawieźć do
szpitala. Droga jest nieprzejezdna, nie wiadomo kiedy to się zmieni. Moja mama
jest pielęgniarką i się nim zaopiekuje do czasu, aż będzie mógł się nim zająć
lekarz.
- Co mu jest? – spytał chłopak napiętym głosem.
- Uhm, podejrzewamy wstrząśnienie mózgu. Wyczołgał się sam z
samochodu, więc był w całkiem dobrym stanie, zanim zemdlał na śniegu. Więcej na
temat jego stanu dowiemy się, kiedy odzyska przytomność.
Po drugiej stronie linii usłyszał szamotaninę i jakieś
szepty. Po chwili usłyszał w telefonie inny głos.
- Hej, tu Zayn, podaj nam dokładną lokalizację to
przyjedziemy.
- Zayn, zasypało nas! – wtrącił ktoś jeszcze. – Sami
będziemy mieli wypadek jak ruszymy się stąd w taką pogodę.
- Liam ma rację.
- Nie możemy tak po prostu…
- Wiem, ale…
- Hej, chłopaki… Halo! – niemal krzyknął Louis. Cała trójka
zamilkła. – Nie jestem pewny, czy dacie radę się tutaj dostać. Pogoda jest
coraz gorsza, nie ma sensu ryzykować. Może akurat na dniach coś się zmieni i
będzie można go stąd przetransportować. Podam wam telefon do mojej mamy, ona
będzie w stanie udzielić wam szerszych informacji. Będziemy was na bieżąco
informować, co i jak.
- I tak wolałbym jechać… - burknął jeden z chłopaków
niezadowolony. – Przemyślimy to. Okej, Lewis. Dzięki, że się z nami
skontaktowałeś. Jesteśmy w kontakcie.
- Jasne. Do usłyszenia.
Louis rozłączył się, oburzony tym, że przekręcili jego imię.
Standardowo.
- Już? – spytał Stan, przesuwając po śniegu sporą walizkę.
- Mhm.
- Bierzą ta większą na kółkach, a ja wezmę torbę. Możemy się
zmienić po drodze jak któremuś z nas będzie za ciężko.
- Okej.
Louis schował telefon „Harry’ego” do kieszeni i pokręcił
głową.
A mieli iść tylko po choinkę.
***
Gdy się obudził, miał wrażenie, że głowa mu za chwilę eksploduje.
Odzywała się tępym bólem nawet wtedy, gdy poruszył nią tylko odrobinkę.
Zakaszlał, czując ból w płucach. Obraz rozmazywał mu się przed oczami.
Przed dłuższą chwilę leżał zupełnie zdezorientowany, nie
mając pojęcia, gdzie jest ani jak się tam znalazł. Leżał w ciepłym łóżku,
nakryty kołdrą po samą szyję. Gdyby nie ból promieniujący z różnych części jego
ciała, pewnie byłoby mu całkiem wygodnie.
Odwrócił lekko głowę w stronę drzwi, krzywiąc się mimowolnie
z bólu. Ku jego zdumieniu jakiś metr od łóżka stały dwie identyczne
dziewczynki. Trzymały się za ręce i patrzyły na niego szeroko rozwartymi
oczami. Widział je tylko dlatego, że na korytarzu paliło się światło.
Gdzie ja jestem, pomyślał zdezorientowany. Miał nadzieję, że
nie wylądował w jakimś zwariowanym albo nawiedzonym domu, w którym będą go
torturować albo cholera wie co jeszcze z nim robić.
- Hej – odezwał się cicho, próbując się uśmiechnąć, ale
nawet to było dla niego zbyt dużym wysiłkiem.
Dziewczynki ani drgnęły, ciągle tylko gapiąc się na niego.
- Lou… - odezwała się jednak w końcu. Patrzyła na niego, ale
nie wyglądało na to, żeby mówiła do niego. – Lou… Lou, on się gapi.
Nagle w polu widzenia Harry’ego pojawiła się głowa.
Zmarszczył brwi, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że ktoś leżał koło jego
łóżka i podniósł się do siadu, słysząc słowa dziewczynki. Wzrok Harry’ego i
nieznajomego spotkał się na chwilę.
- Daisy, Pheobe, zawołajcie mamę.
Dziewczynki wybiegły z pokoju, zostawiając Harry’ego samego
z nieznajomym chłopakiem.
- Hej – odezwał się jasnowłosy. – Jestem Louis. Miałeś
wypadek, twój samochód wypadł z drogi. Pamiętasz coś?
Harry zmarszczył brwi. Nic sobie nie przypominał, ale to
miało sens. No, z pewnością wyjaśniało, czemu był w miejscu, którego nie znał i
dlaczego wszystko go tak bardzo bolało.
- Nie, nie pamiętam.
- W porządku, nie szkodzi – powiedział nieznajomy, siadając
obok niego na łóżku. – To zupełnie normalne w twoim stanie.
Zmarszczył brwi. W jego stanie? Czy dolegało mu coś
poważnego?
- Spokojnie, wszystko jest z tobą w porządku – odparł
chłopak, najwyraźniej widząc jego konsternację. – Po prostu wypadki mają to do
siebie, że często się o nich zapomina.
Nim Harry zdążył cokolwiek odpowiedzieć, do pokoju weszła
ciemnowłosa kobieta, niosąc w ręce małą walizkę. Zapaliła obok łóżka lampkę
nocną. Harry zmrużył oczy, mając wrażenie, jakby wbijały się w nie małe
igiełki.
- Przynieś wodę. – Gdy chłopak wyszedł, kobieta uśmiechnęła
się do niego sympatycznie. – Cześć, skarbie – powiedziała, grzebiąc w swojej
walizce. – Zapewne tego nie pamiętasz… miałeś wypadek i dość mocno uderzyłeś
się w głowę, ale nie musisz się martwić, wszystko będzie dobrze. Jestem
pielęgniarką i dopilnuję, żeby nic się nie stało. Ty musisz tylko odpoczywać.
Minęła dłuższa chwila, zanim Harry jakoś przeanalizował to,
co do niego powiedziała i był w stanie odpowiedzieć.
- Czemu nie szpital? – spytał. Kobieta zsunęła z niego
kołdrę w dół i podciągnęła mu ostrożnie podkoszulek, po czym zaczęła go badać
stetoskopem.
- Oddychaj głęboko – poleciła, przesuwając chłodną końcówką
po jego skórze. – Droga jest nieprzejezdna w tej chwili. Dopóki to się nie
zmieni, musisz zostać tutaj. - Poświeciła mu jeszcze latarką w oczy, pomacała
tu i tam i nakryła z powrotem kołdrą. - Lou i Stan przynieśli rzeczy z twojego samochodu
i telefon. Lou rozmawiał już z twoimi kolegami i przekazał im, co się stało.
Byli bardzo zmartwieni.
Drzwi zaskrzypiały lekko, kiedy do pokoju znowu wszedł ten
chłopak co wcześniej, trzymając w rekach butelkę wody i szklankę. Podał to
kobiecie bez słowa.
- Czemu nic nie pamiętam? – zapytał.
Kobieta nalała wody do szklanki i oddała chłopakowi butelkę.
- Najprawdopodobniej masz wstrząśnienie mózgu. Przy wstrząśnieniu
mózgu często występuje częściowa amnezja, dlatego nie pamiętasz chwili wypadku.
Podejrzewam, że to tylko chwilowe i z czasem sobie przypomnisz. – Nachyliła się
nad nim i podniosła mu głowę, dając mu się napić wody. Dopiero kiedy wziął łyk
zdał sobie sprawę, jak bardzo chciało mu się pić. – Jeśli chodzi o pozostałe
obrażenia, bo podejrzewam że też cię interesują, to wybiłeś sobie bark i gdy
próbowałeś wydostać się z samochodu poraniłeś sobie mocno rękę o szkło, ale
poza tym wszystko wydaje się w porządku. Miałeś wiele szczęścia. – Pokręciła
głową. – Znaleźli cię w śniegu. Poleżałbyś tam jeszcze trochę i prawdopodobnie
już byś się nie obudził.
Czuł się dziwne z myślą, że otarł się o śmierć. Tym
bardziej, że kompletnie nic z tego nie pamiętał. Trochę czuł, jakby to nie
chodziło o niego, tylko kogoś innego. Jakby był tylko obserwatorem zdarzeń.
Pewnie dlatego nie za bardzo się przejął tym, co się stało.
Nie miał pojęcia, na ile utknął w miejscu, w którym utknął,
jego święta i tak były już na straconej pozycji. Pierwsze święta, w które cały
zespół dostał wolne. Mieli się spotkać na tym zadupiu, zrobić sobie wigilię, a
potem rozjechać się do swoich domów i na Sylwestra być już znowu w pracy.
Wyglądało na to, że on swój wolny czas spędzi leżąc w łóżku i modląc się, żeby
ten cholerny ból głowy dał mu spokój choć na chwilę.
Był wykończony. Każdy najmniejszy ruch bolał jak cholera.
Nie miał siły na zastanawianie się nad tą całą sytuację. Chciał po prostu spać.
- Mogę dostać coś przeciwbólowego? – zapytał cicho. Nie
chciał być jeszcze większym ciężarem niż już był, ale nie obraziłby się za
jakieś proszki na ból głowy. Cokolwiek, co choć trochę uśmierzy ból.
- Oczywiście.
Zamknął oczy, kiedy już dostał tabletki. Kobieta jeszcze coś
do niego mówiła, coś że wystarczy zawołać, ale już jej nie słuchał. Chciał po
prostu zasnąć.
Zimowy fluff :D I to Larry <3 Najlepszy start nowego roku
OdpowiedzUsuńCzy taki fluff to się okaże. Nie wszystko na temat tego opowiadania Ci opowiedziałam :D
UsuńFajne. Chcę więcej. Dużo więcej. Najlepiej już teraz tej chwili :)
OdpowiedzUsuńO coś innego i ciekawego. Z dłuższą wypowiedzią się wstrzymam, bo nie wiem jak dobrze dobrać słowa. Rozdział pierwszy jest dobrym początkiem do fantastycznego opowiadania. Będę czekać na kolejne rozdziały.
OdpowiedzUsuńUznaje to za miły początek Nowego Roku. Życzę weny i szczęśliwego Nowego Roku :)
Naprawdę ciekawie się zaczyna. Nie mogę się doczekać dalszej części :)
OdpowiedzUsuńJak fajnie zimowo, przynajmniej można poczytać o śniegu bo tutaj jakoś brak na dzień dzisiejszy:-)
OdpowiedzUsuńJuż mi się tutaj podoba. :D Fajnie, że rozdzielisz teksty. Tym bardziej, że faktycznie dużo ludzi mogło omijać Twój blog ze względu na TH.
OdpowiedzUsuńWidzę nową, chociaż jak zapowiada dział w którym się znalazła, krótką historię. Przeczytam ją po jej zakończeniu. :)
super się zaczyna :)
OdpowiedzUsuńFajny początek :) Na pewno będę zaglądać :) pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNie przeczytałam pierwszego, a już biorę się za drugi blog.. Hańba mi.. No, ale wchodzę, patrzę i pierwsze co widzę.. "Larry".. Ja nie wiem czy to ty mnie kochasz, czy to ja mam kochać ciebie.. *robi dziwną minę, która ma niby wyglądać jak uśmiech, ale jej nie pykło* Ogólnie zapowiada się ciekawie (gdyż jak wnioskuję, nie jest to jeszcze koniec).. Pozdrawiam, więc i w końcu mogę powiedzieć, że ślę wenę i czekam na więcej~
OdpowiedzUsuńTo jest to :)
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na więcej :)
Dużo weny :)
Pozdrawiam :)
Hej,
OdpowiedzUsuńto opowiadanie bardzo mnie zaciekawiło, cały ten wypadek, na szczeście byli obok i pomogli...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Basia
Hej,
OdpowiedzUsuńopowiadanie się zapowiada ciekawie, wypadek, jak dobrze, że byli w pobliżu i mogli mu pomóc...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Aga
Hej,
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawie zapowiada się to opowiadanie, wypadek, jak dobrze, że byli w pobliżu i mogli mu pomóc...
Dużo weny życzę...
Pozdrawiam serdecznie Iza