niedziela, 10 stycznia 2016

2.Larry Christmas



Louis ziewnął szeroko, człapiąc niemrawo w stronę kuchni. Czuł zapach naleśników i jeszcze czegoś, ale nie był w stanie stwierdzić, czego.
Był wykończony. Mniej więcej o drugiej nad ranem obudził się, czując jak coś ląduje na jego kocu. Jak się okazało, były to wymioty Harry’ego, którego podczas snu chwyciły gwałtowne torsje. Louis czym prędzej się odsunął, ani myśląc dać na siebie narzygać i po omacku odnalazł miskę, która zostawiła jego matka właśnie na taki wypadek.
Oczywiście, z jego szczęściem, musiał w te rzygi wdepnąć, kiedy chciał zapalić lampkę. Gdy Harry zorientował się w sytuacji, przepraszał go gorączkowo, zawstydzony i wykończony. Krzywił się z bólu, każdy gwałtowny ruch musiał być dla niego torturą, a kwaśna mina Louisa pewnie jeszcze obciążeniem psychicznym.

Gdy tylko sytuacja choć trochę się uspokoiła, Louis czym prędzej pognał o toalety umyć stopy i założył papcie, żeby w nic więcej nie wdepnąć. Posprzątanie pokoju nie zajęło mu dużo czasu. Czworo młodszego rodzeństwa w domu to wystarczająco, żeby nauczyć się sprzątać takie rzeczy bez mrugnięcia okiem.
Harry nadal przepraszał, nawet kiedy było już po wszystkim i Louis poszedł opróżnić miskę i przyniósł ją z powrotem czystą. Louis tylko machnął ręką, bagatelizując całą sytuację i nakrywając się innym kocem. Profilaktycznie odsunął swój materac dalej od łóżka, żeby sytuacja się więcej nie powtórzyła. Jeszcze kilka raz w nocy obudził go dźwięk wymiotowania, ale tylko przekręcił się na drugi bok i to olał. Dwa razy musiał wstać, żeby to wylać. Harry na szczęście sam poradził sobie z piciem wody.
Nic więc dziwnego, że był zupełnie wykończony, kiedy usiadł rano przy stole.
- Mamo, czemu nie mogę tam chociaż zajrzeć? Mamo, proszę!
- Nie – odparła spokojnie Jay, stawiając talerze na stole.
- Ale mamo, to jest Harry Styles! Taka okazja może się więcej nie powtórzyć!
- Nie obchodzi mnie, jak się nazywa. Miał wypadek, jest zmęczony i poobijany i ostatnie, czego potrzebuje, to was na głowie.
- Dlaczego Louis może spać z nim w jednym pokoju, a ja nie mogę go nawet zob…
- Twój brat spał tam po to, żeby mnie zawiadomić, kiedy coś będzie się działo. Właśnie, Lou, działo się coś?
Louis westchnął ciężko.
- Zrzygał się na mnie.
- Och.
Tak, och, pomyślał kąśliwie. Jasne. Tylko tyle mieli do powiedzenia.
Wcale nie podobała mu się ta cala sytuacja. Przyjechał do domu na przerwę świąteczną, żeby trochę odpocząć. Studia dawały mu nieźle w kość. Wyglądało jednak na to, że szybko nie zazna spokoju. Nie, żeby miał coś przeciwko temu chłopakowi. Naprawdę nie miał, nawet mu nie przeszkadzało, że musi się dzielić swoim pokojem. Kiedy ma się tyle młodszego rodzeństwa, człowiek bez problemu potrafi się dzielić dosłownie wszystkim.
Po prostu byłoby miło, gdyby mógł się w spokoju wyspać.
- Gdzie masz swoją koszulkę? Wiesz, ile to jest teraz warte? – spytała Lottie.
- Lottie, jak boga kocham… - Jay pokręciła głową.
- Idź i go poproś, żeby tym razem zrzygał się na ciebie, bardzo proszę – mruknął Louis. – Ja tam wcale za tym nie zatęsknię.
Lottie wyglądała, jakby zaraz miała wyjść z siebie i stanąć obok z chęci wejścia do jego pokoju i chociaż dotknięcia chłopaka, który tam leżał. Louis nigdy nie rozumiał, o co było takie wielkie halo. Jasne, sam też miał swoich ulubionych piosenkarzy i chętnie by ich spotkał – Eda Sheerana na przykład – ale jakoś nie chciał, żeby na niego rzygali czy coś w tym stylu. Już chyba wolał nie spotykać ich wcale jeśli to miało się tak skończyć.
Po chwili w kuchni pojawiła się pozostała trójka jego rodzeństwa. Fizzy spojrzała na matkę błagalnie.
- Mamo, możemy…
- Nie! – ucięła Jay surowo. – Siadajcie do stołu.
- Ale…
- Powiem to tylko raz i lepiej, żeby dotarło. Jeśli złapię którąś z was na choćby zaglądaniu do pokoju Louisa, dostaniecie lanie i karę. I upewnię się, że Mikołaj przyniesie wam w tym roku tylko rózgi. Ten chłopiec potrzebuje spokoju i odpoczynku i macie go zostawić w spokoju. Zrozumiano?
Louis uśmiechnął się do sióstr głupkowato.
- Frajerki.
Cała czwórka spojrzała na niego z rządzą mordu.
- Lou, proszę, nie zaczynaj i ty.
- Będę mogła mu zanieść śniadanie? – spytała Lottie.
- Nie – odparła Jay. – Louis będzie się tym zajmował.
- Mamo! – jęknął Louis niezadowolony.
- Widzisz, mamo? On nawet nie chce. Dlaczego my nie możemy? – wtrąciła Fizzy.
- Właśnie dlatego. Lou nie chce i dzięki temu nie będzie go męczył. Koniec dyskusji i do jedzenia, bo dostaniecie na obiad podwójną porcję warzyw.
Nawet Louis się skrzywił, słysząc to, a nawet go to nie dotyczyło. Bliźniaczki wyglądały, jakby miały się rozpłakać. Były jeszcze za małe, żeby mieć jakieś konkretne upodobania muzyczne, ale chciały robić dokładnie to samo co Lottie i Fizzy. Skoro one mówiły, że Harry Styles jest super i trzeba jakoś przekonać mamę, żeby się do niego dostać, bliźniaczki były święcie przekonane, że tak właśnie było. To sprawiało, że Harry miał w domu już cztery stalkerki, a nie dwie.
Po śniadaniu Fizzy została zobligowana do posprzątania i pomycia naczyń, a bliźniaczki i Lottie do posprzątania swoich pokoi. Louis dostał tacę z jedzeniem i został oddelegowany do swojego pokoju.
Harry spojrzał na niego przekrwionymi oczami, gdy tylko otworzył drzwi. Wyglądał na wykończonego, ale w sumie nic dziwnego, to w końcu jego torsje męczyły przez pół nocy.
- Hej – przywitał się Louis.
- Hej – odparł Harry.
- Przyniosłem ci śniadanie. Mama nie była pewna, co może ci smakować, więc dała wszystkiego po trochę. – Louis postawił ostrożnie tacę na stoliku nocnym. Pomógł Harry’emu usiąść i podał mu ostrożnie tacę. – Czujesz się już lepiej?
Harry skinął niemrawo, wędrując wzrokiem po jedzeniu.
- Tak. Naprawdę przepraszam za to w nocy. Nie chciałem…
- Nic się nie stało. – Louis uśmiechnął się do niego zachęcająco. – To normalne przy wstrząśnieniu mózgu, serio.
- Hmm, i tak mi głupio – odparł Harry, nabijając kawałek naleśnika na widelec i wkładając go sobie do ust. – Dziękuję za pomoc i wszystko co dla mnie zrobiliście.
Głos Harry’ego było głęboki i przyjemny dla ucha. Harry mówił wolno, ładnie, przeciągając wyrazy w jakiś przyjemny sposób. Louis zdał sobie sprawę, że cholernie mu się podoba sposób, w jaki Harry się wysławia. Ciekawiło go, czy Harry zawsze tak mówił czy tylko teraz, kiedy jego reakcje są opóźnione przez uraz głowy.
- Nie bądź taki pewny. Moje siostry mają fioła na punkcie waszego zespołu. Nie zdziw się, jak w końcu tu wpadną i zamęczą cię na śmierć.
- A więc wiecie, kim jestem – stwierdził, biorąc do ust kolejnego naleśnika.
- Trudno by było nie wiedzieć, kiedy dwa pomieszczenia w domu są oblepione plakatami waszego zespołu.
Harry uśmiechnął się pod nosem.
- Jak dużego szturmu powinienem się spodziewać?
- Hmm, czteroosobowego.
Harry zamrugał.
- Masz cztery siostry?
Louis skinął głową.
- Wszystkie młodsze. Lottie i Fizzy i bliźniaczki Daisy i Pheobe.
- Czyli nie widziałem wczoraj podwójnie ani nic? One naprawdę są dwie?
- Tak.
Harry wyglądał, jakby mu ulżyło. Zapadła cisza. Zanim Louis wymyślił jakiś temat do rozmowy, rozdzwonił się jego telefon.
- Przepraszam – mruknął do Harry’ego i odebrał. – No co jest?
- Stary pozwolił nam dzisiaj wziąć skutery śnieżne z zakładu, żebyśmy mogli pojechać po choinki. Co ty na to?
- Serio?! – ucieszył się Louis. Ojciec Stana bardzo rzadko pozwalał im brać skutery, zwłaszcza po tym jak Stan się przewrócił i złamał rękę. – Wchodzę w to! Kiedy?
- Kiedy chcemy. Możesz przyjść nawet teraz.
- Okej, będę za pół godziny.

***

Harry nadal był słaby i miał wrażenie, że głowa mu eksploduje, ale i tak wstał i na drżących nogach podszedł do okna. Dwie identycznie ubrane dziewczynki turlały razem ogromne kule śniegu, zapewne chcąc zrobić bałwana.
Harry uśmiechnął się lekko, nadal nie wierząc w to, co mu się przytrafiło i ile miał szczęścia, trafiając w ręce tych ludzi.
- Fizzy, ciii! – usłyszał od drzwi. – Mama nas usłyszy i dostaniemy szlaban!
- Przecież jestem cicho! – odparła druga dziewczynka, której głos dochodził tuż zza drzwi, wyraźnie próbując być cicho, ale z marnym skutkiem.
Szturm, co, pomyślał Harry.
Drzwi zaskrzypiały delikatnie, kiedy ktoś je uchylił. Nikt jednak nie zdążył wejść do środka, bo z drugiego końca korytarza Harry usłyszał:
- Ani mi się ważcie! Co ja wam powiedziałam na temat męczenia naszego gościa?
- Ale, mamo…!
- Mamo, tylko na chwilę.
- Chciałyśmy się tylko przywitać.
Dziewczynki mówiły jedna przez drugą, ale kobieta kategorycznie kazała im w tej chwili iść do swojego pokoju i przemyśleć swoje zachowanie. Gdy kroki dziewczynek ucichły, drzwi uchyliły się i weszła do środka ta sama kobieta, która się nim zajmowała.
- Dzień dobry, skarbie – rzuciła, uśmiechając się sympatycznie. Gdyby nie usłyszał na własne uszy, jakim tonem przed chwilą zwróciła się do swoich dzieci, nigdy w życiu by nie uwierzył, że to ta sama osoba, która tak ładnie się teraz do niego uśmiechała.
- Dzień dobry, proszę pani – odparł grzecznie.
- Mów do mnie Jay, dobrze? – poprosiła, stawiając na łóżku walizkę i otworzyła ją. – Czujesz się już lepiej?
Harry skinął nieznacznie głową i powoli podszedł do łóżka.
- Jedyne czego mi brakuje to prysznic – przyznał. Było mu głupio narzekać, ale już sam siebie czuł i nienawidził tego, tak samo jak tego, w jaki sposób ubrania przylegały do jego ciała, wilgotnawe od potu.
- Nie dziwię się. Chętnie ci pomogę ze wszystkim, robiłam to tysiące razy. – Harry uśmiechnął się do niej lekko.
- Dziękuję. Za wszystko, co dla mnie robicie. Naprawdę to doceniam.
Kobieta machnęła ręką.
- Każdy zrobiłby to samo na naszym miejscu. Usiądź, kochanie, muszę cię zbadać. To źle, że nie zostałeś przebadany w szpitalu po wypadku. Nie sądzę, żebyś uszkodził sobie coś wewnątrz, ale zawsze lepiej dmuchać na zimne. – Harry podszedł i usiadł na łóżku. Jay pomogła mu podciągnąć koszulkę, a potem zabrała się za badanie go.
 - Nie wiem jak to zrobiłeś – powiedziała po zakończeniu badania – ale jakimś cudem się nie rozchorowałeś. Normalnie ludzie mieliby zapalenie płuc po leżeniu w śniegu Bóg wie ile.
- Widać jestem szczęściarzem – odparł z delikatnym uśmiechem. Lubił tę kobietę. Była wyraźnie zmęczona – nic dziwnego przy takiej gromadce dzieci – ale miła i sympatyczna. Ani chwilę nie czuł się w tym domu jak intruz.
- I to ogromnym. Dobrze, skarbie, chodźmy do łazienki. Widzę jak się drapiesz.
Harry naprawdę się cieszył na ten prysznic. Jay pomogła mu zdjąć koszulkę. Gdy on zdejmował spodenki, w których spał, ona ustawiała temperaturę wody. Harry nie wstydził się swojego ciała. Uwielbiał być nagi, kompletnie mu nie przeszkadzało, że ktoś może go zobaczyć bez ubrań. Nagość była dla niego czymś naturalnym, czymś, czego nie powinno się wstydzić. Tym bardziej nie miał oporów przed zdjęciem bielizny w obecności tej kobiety. No i była pielęgniarką.
Ledwie zdążył wejść do kabiny i wziąć podany przez Jay żel do kąpieli, kiedy ktoś zadzwonił wściekle dzwonkiem.
- Mamo! Mamo, potrzebujemy pomocy!
- Louis?! – mruknęła do siebie kobieta, marszcząc brwi. Z dołu doszedł do nich płacz dziecka. – Louis, chodź tutaj!
- Czyli gdzie?
- W łazience! – odkrzyknęła.
Po chwili do środka wszedł Louis, patrząc ze zdumieniem na nagiego Harry’ego. Na policzkach blondyna odmalował się krwistoczerwony rumieniec. Kompletnie nie spodziewał się tego zastać.
- Mamo, Nikolas wygłupiał się z bratem i spadł z drzewa na lód. Paskudnie rozciął sobie kolano, trzeba będzie szyć.
- Matko, co za dziecko – mruknęła. – I co za rodzice. Mają tylko dwójkę, a nie potrafią ich upilnować. Zostać tu i pomóż Harry’emu.
I już jej nie było. Louis sapnął cicho, w pierwszej chwili zdezorientowany. Najwyraźniej nie miał pojęcia, jak powinien się zachować. Harry uśmiechnął się lekko w duchu. Ten chłopak był absolutnie uroczy.
- Pomożesz mi umyć włosy? – spytał spokojnie. – Ciężko mi unieść ręce.
- Eee… Ugh, jasne.
Louis podszedł do niego, nadal trochę niepewnie i wziął do ręki szampon. Harry porządnie nachlapał na podłodze, biorąc prysznic z otwartą kabiną prysznicową, ale nic nie mógł na to poradzić.
- Jesteś za wysoki – westchnął Louis. – Musiałbym stanąć na palcach, żeby sięgnąć jak trzeba, a wtedy poślizgnę się i tyle z tego będzie. Dasz radę usiąść w brodziku? Będzie mi łatwiej.
- Okej.
Reszta kąpieli minęła w ciszy. Louis delikatnie umył mu włosy, skupiając całą swoją uwagę na wykonywanej czynności. Harry przymknął oczy z przyjemności. Uwielbiał, jak ktoś bawił się jego włosami, a Louis masował mu jeszcze delikatnie głowę. Gdy skończył, pomógł Harry’emu wstać i czekał, aż ten umyje się do końca. Gdy było po wszystkim, podał mu ręcznik i przytrzymał przy wychodzeniu spod prysznica, żeby Harry nie poślizgnął się na mokrej podłodze. Harry kątem oka zauważył, jak wzrok Louisa mimowolnie prześlizguje się po jego lekko umięśnionej sylwetce i zatrzymuje na kroczu. Gdyby nie ból głowy i ogółem kiepskie samopoczucie, Harry bardzo chętnie by z nim poflirtował. Nie miał jednak na to siły, więc postanowił, że zostawi to sobie na później. W końcu nic straconego, prawda? Jeśli chłopak był zainteresowany teraz, będzie zainteresowany też za kilka dni. Proste i logiczne.
- Dziękuję.
Louis uśmiechnął się lekko.
- Do usług.
Korzystając z zamieszania na dole, Harry przemknął do pokoju i położył się, czując się o wiele lepiej po tym prysznicu. Louis został jeszcze w łazience, żeby zetrzeć podłogę. Harry nie wiedział, czy chłopak przyszedł potem do pokoju, bo zasnął w mgnieniu oka.
Obudził go dźwięk telefonu. Z cichym jękiem sięgnął po telefon i odebrał, spoglądając na ekran jednym, na wpół przymkniętym okiem.
- Halo? – wymamrotał.
- Harry! Skarbie, jak się czujesz? Wszystko w porządku? Dzwoniliśmy do ciebie mnóstwo razy, ale nie mogliśmy się połączyć.
- Uhm, cześć, mamo – mruknął, przecierając zaspane oczy. – Nic nie słyszałem, przepraszam. Prawie cały czas śpię…
- Jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Trochę mnie boli tu i tam, ale ogółem jest w porządku. Czuję się całkiem nieźle, wiesz? Dbają tutaj o mnie. Nie musisz się martwić.
Jego mama zaszlochała mu cicho w słuchawkę.
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się o ciebie martwiliśmy. Nigdy więcej nas tak nie strasz!
- Przepraszam – rzekł, nie wiedząc, co innego mógłby jej powiedzieć. Przecież nie zrobił tego sobie specjalnie. I tak dobrze, że znalazł się ktoś, kto go wygrzebał z tego śniegu i pozbierał. – Nie musisz się martwić, wszystko jest w porządku.
Pogadał jeszcze chwilę z mamą, a potem zadzwonił do Liama i odbył półgodzinną rozmowę z chłopakami. Przez kilka najbliższych dni zapowiadano mróz i opady deszczu, więc przewiezienie go w inne miejsce nie wchodziło w grę. Zresztą, było mu całkiem dobrze, nie spieszyło mu się nigdzie zbytnio. Co prawda były to pierwsze święta od trzech lat, które mogli spędzić jak chcieli, ale i tak… Coś go intrygowało w tym domu, czy też może raczej, ktoś. Chciał mieć trochę więcej czasu, żeby zaspokoić swoją ciekawość.

Wieczorem Harry czuł się już na tyle dobrze, że Jay pozwoliła mu zjeść kolację razem z nimi. Louis miał ochotę walnąć się w łeb, kiedy zobaczył jak jego siostry się w niego wpatrują. Mama zabroniła im odzywać się przy kolacji, ale Louis i tak wiedział, że nie wytrzymają.
- Czujesz się już lepiej? – spytała Jay, podając Harry’emu koszyczek z chlebem.
- Tak, dziękuję – odparł. Zauważył, że Lottie i Fizzy patrzą na niego bez przerwy, więc uśmiechnął się lekko do nich. Fizzy aż się wyprostowała na krześle, a Lottie uśmiechnęła szeroko i zaczęła nawijać kosmyk włosów na palec.
Louis pokręcił głową i kopnął ją pod stołem. Zachowywała się jak mała wywłoka, nie podobało mu się to ani trochę.
- Au! Czemu mnie kopiesz?! – spojrzała na niego oburzona.
- Kopnąłem cię? – Louis spojrzał na nią niewinnie. – Przepraszam, nie wiedziałem, że trzymasz tam nogi.
- Jasne! – rzuciła sarkastycznie.
Daisy i Pheobe tylko spoglądały to na jedno, to na drugie, wcinając swoje kanapki. Harry kompletnie je nie interesował. Były za małe, żeby wyczytać coś z zachowania Lottie i Fizzy i całe szczęście. Louis bał się trochę momentu, kiedy wszystkie jego siostry powyrastają. Był jedynym starszym bratem i nie wiedział, jak da radę obić mordy tym wszystkim facetom, którzy będą chcieli je skrzywdzić. Czekało go w przyszłości sporo roboty.
- Dlaczego jechałeś tym samochodem sam? – spytała Fizzy. – Dlaczego nie było z tobą jeszcze kogoś?
- Chyba dobrze, że jechał sam, co? Nikt inny nie ucierpiał – wtrącił Louis.
- Ciebie nie pytałam – odparła obruszona. Kompletnie nie rozumiała, dlaczego Louis musiał się ciągle odzywać i psuć innym zabawę. Miał swój czas, żeby pocieszyć się Harrym. Teraz była ich kolej!
- Ho, ho, ho, koleżanko! Co to za pyskowanie do starszego brata?
- Mam w nosie takiego starszego brata.
Louis spojrzał na nią z politowaniem.
- Zobaczymy jutro, jak będziesz chciała, żebym powoził cię na sankach. I jeszcze powiem mamie, że... – Fizzy zatkała mu usta, czerwieniąc się lekko.
Jay westchnęła.
- Nie przejmuj się nimi, Harry. Oni tak zawsze, nie potrafią usiedzieć spokojnie, nawet przy stole.
Harry tylko się uśmiechnął. Normalnie te natarczywe spojrzenia by innych przytłaczały, ale on się już przyzwyczaił do tego, że jest obserwowany, dlatego też nie robiło to na nim wielkiego wrażenia.
- U mnie też zawsze było zamieszanie, mimo że mam tylko jedną siostrę.
- Teraz już nie mieszkasz z rodziną?
Harry pokręcił przecząco głową.
- Nie, mam w ciągu roku zaledwie kilka dni wolnego. Często nawet nie opłaca mi się lecieć do domu, bo większość czasu i tak spędziłbym w samolocie albo na lotnisku.
- Twoja mama pewnie nie była zachwycona, prawda? Odkąd Louis poszedł na studia w domu jest zupełnie inaczej, a mam tutaj całą pozostałą gromadkę. Smutno tu bez niego.
- Przestań mamo, bo zaraz się popłaczę. – Louis udał, że ociera łzy z policzków. Harry zaśmiał się.
- Masz chyba za dużo tych durnych zajęć teatralnych – powiedziała Lottie.
- Sama jesteś durna.
- Pff. I tak mądrzejsza od ciebie. Hej, Harry, myślisz że mógłbyś nam coś zaśpiewać? Nigdy nie byłyśmy na waszym koncercie, bo Louis zawsze się wykręcał.
- Taak! Byłoby super! – dołączyła Fizzy. – Prawda Daisy, Pheobe?
Bliźniaczki pokiwały, niemal od razu wracając do swojego jedzenia. Louis miał ochotę się śmiać.
- Harry ma ciekawsze rzeczy do roboty.
- Jezu, Lou, ciebie nikt nie pytał! Pytałyśmy Harry’ego, na pewno umie odpowiedzieć sam.
- Eee… - Harry patrzył raz na jedno, raz na drugie, nie wiedząc, co powiedzieć. Cała sytuacja mocno go bawiła.
- Jest w gościach, a wy go męczycie.
- Przyznaj po prostu, że chcesz go dla siebie! – wystrzeliła Fizzy.
- Właśnie! – poparła ją Lottie.
Harry zaśmiał się w duchu. Coraz bardziej go to wszystko bawiło.
- W-wcale nie! Co wam w ogóle przyszło do głowy?
- Rumienisz się – wytknęła mu Lottie, pokazując na niego palcem. Louis nie rumienił się jakoś mocno, jego policzki pokrywał delikatny rumieniec. Dopiero kiedy Lottie mu to wytknęła, zrobił się naprawdę czerwony.
- Chciałabyś. A tak poza tym…
PUW!
Zrobiło się ciemno.
- Co się stało? – spytał Harry.
- Niee…
- Znowu to samo.
- Mamo, boję się.
- Spokojnie, Daisy, wszyscy dalej tutaj jesteśmy. Złap Pheobe i Fizzy za rączki, dobrze? Miejmy nadzieję, że po prostu wywaliło korki.
- Raczej nie, mamo. U wszystkich jest ciemno – powiedział Louis niezadowolony, nagle dosłownie materializując się przy oknie.
- No to pięknie.
- Co się stało? – spytał Harry po raz drugi.
- Pewnie jakieś drzewo się przewróciło albo z jakiegoś innego powodu wyłączyli prąd.
-Wiadomo, ile może go nie być?
- Czasami kilka minut, a czasami nawet cały dzień.
- Zaraz zadzwonię do Stana, jego ojciec powinien wiedzieć co i jak.
Jak się okazało, Stan sam nie za wiele wiedział, ale raczej mało prawdopodobne było, że ekipie uda się naprawić usterkę w najbliższym czasie.
- No cóż, w takim razie pozostaje nam tylko iść spać. Lottie, pomóż mi z talerzami. Daisy, Pheobe, możecie dzisiaj spać w pokoju z Fizzy.
- Chodź, Harry – powiedział Louis, świecąc telefonem. - Zapowiada się ciężka noc.
- Co? – zdziwił się Harry. – Czemu?
- Mamy piec na prąd. W takich sytuacjach nie można w nim palić, bo może go rozsadzić. Mama pewnie zaraz pójdzie go wygasić. Może nie zamienimy się w sople lodu do rana.
- Nie będzie tak źle – stwierdził Harry optymistycznie.
Prawda?


13 komentarzy:

  1. Na pewno nie będzie tak źle. Zawsze można się przytulić:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Proszę bardzo i mam drugą część. Tak męczyć biednego Harrego zaraz po wypadku.. Kto to widział. W ogóle Louis to zniewieściały prawiczek.. O jejku jakie to urocze.. Biedne linie energetyczne.. Zerwało z nimi drzewo.. Znaczy drzewo je zerwało.. Znaczy.. które brzmi lepiej? To pierwsze.. Więc to pierwsze.. Pozdrawiam, ślę ci wenę (w końcu znów może to powiedzieć i się jara) i czekam na inne notki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie że nie będzie tak źle - Louis go ogrzeje :) Fajna taka liczna rodzinka, zawsze coś się dzieje, te przepychanki przy stole i nie tylko były świetne. I jakoś tam czułam że to Louis będzie pomagał Harremu przy tym prysznicu :D pozdrawiam ☺

    OdpowiedzUsuń
  4. Mało..... Pragnę więcej!!! Dużo więcej!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Cudo, fabuła taka jednocześnie prosta o jednocześnie oryginalna czyli po prostu cud miód malina, więc...
    Nie pogardze kolejnym rozdzialikiem :D
    ~karunis

    OdpowiedzUsuń
  6. Chyba nie będzie tak źle? Zawsze można się przytulić xD
    Dużo weny :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Kiedy następny rozdział? Nie mogę się doczekać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Brakuje mi jeszcze około dwóch stron, a najpierw muszę się nauczyć na jutrzejsze kolokwium:)Jest duża szansa, że wstawię go jutro, a jeśli nie to dopiero w sobotę.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Ja mam egzamin w sobotę ...i jak widzisz wole sprawdzać czy nic tu się nie dzieje czasem ;D
      ..a więc będę dalej czekać/uczyć się :)

      Usuń
  8. Hej,
    pięknie te przepychanki przy stole, no i Luis pomagał mu podprysznicem :) poradzą sobie zawsze można się poprzytulać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  9. Hej,
    och takmwspaniały rozdział, te ich przepychanki mi się podobały, no i Luis pomógł mu pod prysznicem :) no i jeszcze jedno poradzą sobie, zawsze można się poprzytulać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Aga

    OdpowiedzUsuń
  10. Hej,
    rozdział cudowny, Luis pomógł mu pod prysznicem :) och tak na pewno sobie poradzą, zawsze mogą sobie poprzytulać...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie Iza

    OdpowiedzUsuń